dzisiejsza poranna wizyta w szpitalu spowodowała, że miałam ochotę walić głową o kaloryfer do końca życia. nabawiłam się infekcji pęcherza, norma w ciąży. nic nadzwyczajnego, kupiłam sobie Prenatal Uro Care (witaminy dla kobiet w ciąży/karmiących piersią z dodatkiem żurawiny właśnie na te moczowe sprawy), jadłam suszoną żurawinkę i popijałam soki żurawinowe na zmianę z herbatą żurawinową... miało przejść ale było coraz gorzej. wstawałam co chwilę siku, w nocy co 20-30 minut, nie mogłam spać, siedzieć na tyłku ani chodzić bo ciągle miałam wrażenie, że popuszczę. jedyna chwila kiedy czułam się dobrze, to jak siedziałam w ciepłej kąpieli... byłam już tym mocno zmęczona i wściekła bo nie wiedziałam co się dzieje... nagle wczoraj po wypadzie w plener z Pysiem i znajomymi znacznie mi się pogorszyło. zaczął boleć mnie pęcherz, i coś w okolicach żeber z prawej strony, nie mogłam się normalnie załatwić, miałam zawroty głowy... i w dalszym ciągu nie mogłam spać. Pyś poszedł na 7 rano do pracy a ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca... z bezsilności zadzwoniłam do taty, żeby zawiózł mnie do szpitala bo wizytę u ginekolog mam dopiero na 9 kwietnia...
w szpitalu spędziłam 1,5 godziny, zrobiono mi ktg ( aby sprawdzić jak serducho małej i czy mam skórcze), następnie USG... pierwsza część USG była skierowana dla małej, a druga dla moich organów. Tosia ma się kwitnąćo, ma zdrowe i bardzo silne sercuszko, waży 1500g, dużo się rusza, wszystkie jej parametry są wręcz książkowe, łożysko też ;) jak się okazało Tosia ma też bardzo silne nóżki.... mała jest ułożona główkowo co oznacza, że jej główka jest "na dole", przy miednicy a nóżki w okolicach żeber z prawej strony ( takie ułożenie jest perfekcyjne do porodu siłami natury). Tosia niechcący, kopiąc nóżkami poważnie obiła moją prawą nerkę. moja nerka jest 4 razy większa niż być powinna (obrzęk), przez co nie pracuje tak jak powinna, pracuje na "pół gwizdka". przez co mój mocz poważnie podrażnił mi ściany pęcherza, moczowody i cewkę moczową, rozwinęła się u mnie bakteria, która właśnie wywołała częsta siusianie, szczypanie... co gorsza lekarka mi powiedziała, że gdybym nadal siedziała w domu i bagatelizowała temat bakteria mogła by się przedostać do łożyska I ZAGROZIĆ ŻYCIU LUB ZDROWIU TOSI. nikomu nie życzę tego co wtedy poczułam. NIKOMU! zmierzono mi ciśnienie (60/40) i temperaturę (35,7stopnia), dostałam recepty i nakaz picia 3 litrów wody dziennie. załamałam się choć nie mam tego w zwyczaju....
cała ta sytuacja sprawiła, że doszłam do wniosku, że niczym sobie nie zasłużyłam na taki los. chciałam Tosi od dawna, ale od początku walczę z wszystkim co się da aby utrzymać ciąże... szlak mnie trafia chwilami. mam sporo koleżanek, które urodziły zdrowe dzieci, mimo, że wcale ich nie chciały! mam koleżankę, która kilka miesięcy po porodzie popierdoliła swoje dziecko i w ogóle się nim nie interesuje. a ja muszę codziennie walczyć żeby nasz wyczekiwana córka żyła, rosła, i prawidłowo się rozwijała.... nie mam już na nic sił, na prawdę... nie wiem, na prawdę nie wiem co mnie jeszcze "zasila" do życia.
szukam sobie jakiegoś zajęcia w domu ale kiepsko mi idzie... głownie czas spędzam na porządkach u Tosi... ostatnio posprzątałam w jej szafie :
byłam niedawno na zakupach dla Tosi i dla mnie na czas szpitala i pierwszych dni w domu i mama kupiła dla Tosi takie śliczne skarpeteczki :)
tak się prezentuje garderoba mojej królewny :) są to ubranka na rozmiary 56-70 czyli pierwsze 4-5 miesięcy życia małej :)
a to moja nagroda od mamy, za to, że byłam "dzielna" w szpitalu i zniosłam ten cały natłok informacji bez histerii...
mam już w domu wózek i różne wspaniałe rzeczy dla Tosi, ale nie mam siły dokończyć filmików o niemowlęcej wyprawce jaki zaczełam dla Was przygotowywać... dostałam wózek 3w1, dodatkowy fotelik samochodowy, karuzelę do łóżeczka, cały wór zabawek między innymi z firmy Fisher Price, bujaczek i ochraniacz na łóżeczko.
a oto mój wózek (mam dokładnie ten samo kolor tapicerki). ;) na wszystkich tych rzeczach, które dostałam zaoszczędziłam dobre 1000zł choć całość jest warta około 2100zł...